Twój naukowy dorobek wzbudza niesłychane kontrowersje. Masz bardzo wielu wrogów, ale jedno jest pewne: na próżno byłoby ich szukać wśród producentów kozetek.
To prawda. Zapewniłem im niesłabnący sukces finansowy. Kozetka to kluczowy element psychoanalizy, a także innych, pokrewnych form psychoterapii, z których korzystają miliony pacjentów na całym świecie. Zapewniam cię jednak, że nie tylko przedstawiciele przemysłu meblarskiego mają mi za co dziękować.
No tak, oczywiście, jeszcze te rozhisteryzowane, zamożne niewiasty z klasy średniej, które z całej Europy zjeżdżały do twojego wiedeńskiego gabinetu, byś mógł zrobić gruntowne porządki w ich mrocznej podświadomości.
Owszem. To były wyzwolone, nieprzeciętne kobiety, kapłanki psychoanalizy, które miały odwagę przeciwstawić się panującym wzorcom społecznym.
A ja myślałam, że sformułowanie „nieprzeciętne kobiety” to dla ciebie sprzeczność immanentna. Na kobiecość miałeś raczej pogląd tradycyjny: że to pierwiastek bierny, niemrawy, najlepiej sprawdzający się w roli cienia własnego męża.
Stwierdzam, że masz zadatki na psychoanalityczkę: znasz moje poglądy lepiej niż ja sam. Wracając jednak do tematu, zapewniam cię, że psychoanaliza miała zbawienny wpływ na przedstawicieli obojga płci. Stała się subtelną – traktującą pacjenta z szacunkiem i zrozumieniem – alternatywą dla elektrowstrząsów, lobotomii i narkotyków. Bo wcześniej osoby z zaburzeniami psychicznymi, w tym żołnierzy, którzy walczyli na froncie I wojny światowej i nabawili się potężnej traumy, leczono takimi właśnie drastycznymi metodami. Zastanów się, co byś wybrała: pobyt w zamkniętym, ciasnym szpitalu z lekarzami zwyrodnialcami, którzy przywiązywaliby cię do łóżka, czy wizyty w cywilizowanym gabinecie, w którym nawiązałabyś bliski, wręcz intymny, oparty na szczerości kontakt ze starannie wykształconym, zrównoważonym emocjonalnie i wzbudzającym zaufanie profesorem Freudem?
Ja zwykle wybieram to, co refunduje Narodowy Fundusz Zdrowia. Myślę, że wysłałby mnie na terapię elektrowstrząsową, biorąc pod uwagę fakt, że jedna sesja u ciebie kosztowała 100 koron, a proces leczenia był żmudny i długotrwały.
No cóż, miałem na utrzymaniu cały dom, żonę i sześcioro dzieci…
Jak na twórcę rewolucyjnej i mrocznej koncepcji osobowości człowieka wykazywałeś osobliwie duże przywiązanie do tradycyjnego modelu rodziny. Czy stosowałeś psychoanalizę wobec swoich domowników?
Nie było potrzeby, byliśmy przecież przyzwoitą familią, żyjącą w trybach dyscypliny, punktualności i codziennych domowych czynności, jak na przykład wspólny obiad…
Doprawdy? A współcześni biografowie od dłuższego czasu prowadzą śledztwo w sprawie twoich dwuznacznych relacji ze szwagierką, Minną Bernays, która mieszkała w waszym wiedeńskim domu przy Berggasse i, jak przystało na kobietę wykształconą i otwartą na świat, stała się twoją asystentką i powiernicą, biorącą udział w naukowych dyskusjach i zainteresowaną prowadzoną przez ciebie działalnością psychiatryczną, a także kompanką licznych podróży.
Mogę tu jedynie przytoczyć słowa z jednego z moich pism: „Człowiek cnotliwy zadowala się śnieniem o tym, czego człowiek zdeprawowany nie waha się robić w prawdziwym życiu”.
Nawet jeśli założymy, że twoja żona, Martha, nie miała żalu o krążące po Wiedniu plotki o freudowskim trójkącie miłosnym, to jak ta konserwatywna, gospodarna i wzorowo prowadząca dom żona reagowała na intymne spotkania z pacjentkami, które często spoufalały się ze swoimi terapeutami, a nawet były o nich zazdrosne?
Martha nie miała wątpliwości co do mojej wierności. Do mojej pracy podchodziła z dystansem, mówiąc, że nie interesuje jej cała ta pornografia.
No tak, dobrze ułożona żona tradycjonalistka musiała uznać za pornograficzne treści, które wyhodowałeś w swojej głowie, a następnie przelewałeś na karty książek. Stworzyłeś koncepcję człowieka, która opiera się na nieufności wobec świadomości, czyli zakwestionowałeś to, co daje nam choćby ułudę bezpieczeństwa. Twierdziłeś, że jesteśmy w szponach traum, fobii i kompleksów, że rządzi nami libido i że istotą naszego życia psychicznego jest podświadomość…
Tak, to właśnie w podświadomości czają się, zepchnięte tam, nieprawomyślne treści, pozostające w konflikcie z nakazami społecznymi, imperatywami moralnymi oraz zaleceniami religijnymi. Żeby zachować zdrowie psychiczne, musimy wyciągnąć je na powierzchnię. A ja byłem przewodnikiem, który zstępuje do tego podziemia i pozwala znaleźć prawdę na swój własny temat. Robiłem to, analizując m.in. dzieciństwo pacjenta i jego, podszyte erotyzmem, relacje z rodzicami, a także marzenia senne, tę swoistą „królewską drogę do nieświadomości”.
Nie byłeś pionierem. Prawdę z człowieka poprzez rozmowę z nim wydobywał już Sokrates na przełomie V i IV wieku p.n.e. Poza tym psychoanaliza nierzadko porównywana jest do spowiedzi…
Gwarantuję ci, że kozetka jest wygodniejsza niż konfesjonał. Poza tym w luterańskich odłamach chrześcijaństwa nie ma sakramentu spowiedzi. Są za to zagubieni ludzie, stojący twarzą w twarz ze swoim sumieniem i z wolnością, która nakłada na nas wielką odpowiedzialność. Nasza cywilizacja stawia nas na styku dwóch przeciwstawnych i walczących ze sobą sił: witalnego Erosa, który zmierza do zjednoczenia ludzi, i destrukcyjnego, śmiercionośnego Tanatosa, wyzwalającego w nich agresję i wrogość. Kultura to źródło cierpień, paskudna kraina, a każdy chciałby przejść przez nią z jak najmniejszymi uszczerbkami, mało tego – chciałby zaznać szczęścia, osiągnąć sukces zawodowy, utkać sieć poprawnych relacji z ludźmi. Dlatego tak ważny jest psychoanalityk.
Krytycy mówią jednak, że nie ma żadnych empirycznych dowodów na to, że psychoanaliza jest skuteczna. Stworzona przez ciebie teoria nie spełnia kryteriów naukowości: nie można jej ani zweryfikować, ani obalić. Należałoby ją raczej określić mianem mitologii.
Dobrze znam te zarzuty. Już za moich czasów sugerowano, że jeżeli kiedykolwiek dostanę Nobla, to nie w dziedzinie medycyny, ale literatury. W ten sposób drwiono z mojego nowatorskiego, pełnego metafor języka. Kompleks Edypa, narcyzm, lęk przed kastracją, marzenia senne to słowa, które drażniły lekarzy obwarowanych terminami medycznymi ściśle związanymi z cielesnością. Tymczasem pojawił się szaleniec, który, mimo że neurolog, zainteresowany był nie mózgiem, lecz umysłem, nie neuronami, lecz treściami psychicznymi, a na dodatek bredził o snach. To była zbyt efemeryczna i subtelna sfera dla ludzi wierzących, że istnieje tylko to, co widać.
W dzisiejszych czasach nie miałbyś szans na jakiegokolwiek Nobla. Krytykują cię i neurobiolodzy, i psycholodzy, i etiolodzy, i biofizycy, uznając twoją teorię za naciąganą, anachroniczną i doktrynerską. Brytyjski biolog Peter Medawar w latach 70. nazwał ją najbardziej horrendalnym oszustwem XX wieku i nowym zabobonem, a opiniotwórczy Time w 1993 roku napisał, że Freud umarł.
Ale przyznaj uczciwie, że równie opiniotwórczy Newsweek wskrzesił mnie w 2006 roku, a środowisko medyczne przyznało, że moja metoda, choć w zmodyfikowanej formie, nadal jest na topie. Freud jest nieśmiertelny. A jego nieśmiertelność jest możliwa właśnie dzięki tym wszystkim podrzędnym konowałom, pomniejszym naukowcom i marnym żurnalistom, którzy go krytykują, tym samym podsycając zainteresowanie jego osobą i odkryciami. Wszyscy oni nie są w stanie wymyślić nic odkrywczego, więc budują swoje kariery na moim naukowym dorobku.
Nieśmiertelność zawdzięczasz jednak przede wszystkim swojemu geniuszowi. Współczesna psychologia cały czas bazuje na twojej koncepcji człowieka. Obok Darwina i Einsteina ukształtowałeś całe XX stulecie.
Tak. Moim dorobkiem przesiąknięta jest współczesna kultura, psychologia, religia, filozofia i teologia. Dokonałem przewrotu kopernikańskiego w dziedzinie psychoterapii.
Współcześni terapeuci zwracają jednak uwagę, że nie każdy pacjent jest podatny na psychoanalizę.
Najlepiej sprawdza się ona wśród ludzi młodych, atrakcyjnych, elokwentnych, bogatych, inteligentnych i odnoszących sukcesy.
O, to rzeczywiście godne współczucia przypadki.
A jakże, podświadomość takich pacjentów jest pełna demonów.
Oczywiście, brzydcy, starzy, tępi i ubodzy nieudacznicy nie wymagają psychoanalizy – ich demony są wszechobecne i nie zadają sobie trudu, by zaszywać się w podświadomości.