zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

Wokulski i Prus. Miłość jak podróż rollercoasterem

Stanisław Wokulski: Mówili o tobie, żeś staromodny, ale tak naprawdę wyprzedziłeś swoje czasy. Kupiłeś maszynę do pisania, żeby komunikować się z przebywającą w sąsiednim pokoju żoną, której służba dostarczała krótkie polecenia od ciebie.
Bolesław Prus: To prawda. Czyż dziś, w XXI w., relacje interpersonalne nie wyglądają tak samo? Ludzie, nawet siedząc w tym samym pomieszczeniu, porozumiewają się za pomocą lakonicznych mejli.


S.W.: Tak, światłowody, które miały zbliżać ludzi, zabijają kontakty między nimi. Ale skoro byłeś zwolennikiem krótkich form, słynącym z tego, że liczyłeś w swoich tekstach przymiotniki, żeby nie przesadzić z rozwlekłością, to jak udało ci się stworzyć tak opasłe dzieło jak Lalka? Jego nadwaga sprawia, że dziś pochylają się nad nim wyłącznie badacze literatury i maturzyści.
B.P.: Nie zapominaj, że jesteś głównym bohaterem Lalki, więc mówiąc tak, deprecjonujesz się. Ale nie dziwi mnie to. Zawsze miałeś kompleksy. A przechodząc do meritum, moje źródła podają, że wzmiankowana powieść ma o wiele liczniejsze grono czytelników, niż sugerujesz. Dzieło jest sążniste, to fakt. Sam skróciłbym je o połowę, ale cóż… wymogi rynku wydawniczego. Pisałem zgodnie z zaleceniami Kuriera Codziennego, w którym, jak pamiętasz, od roku 1887 do roku 1889 drukowałem Lalkę w odcinkach.


S.W.: Ale, zdaje się, miałeś problemy z pamięcią. Albo po prostu byłeś niechlujny. Tekst uznawany jest za niespójny, pełen sprzeczności. Jak wyliczył literaturoznawca Marian Płachecki, przedstawiłeś w nim 35 wersji mojego życiorysu. Raz piszesz na przykład, że moja żona – majętna Małgorzata Minclowa – zmarła na skutek przejedzenia, innym razem – że po wysmarowaniu się specyfikiem, który miał przywrócić jej młodość. W jednym miejscu sugerujesz, że moje słynne czerwone dłonie, przyczyna drwin, jakich byłem ofiarą, to efekt odmrożenia podczas zsyłki na Sybir. W innym – że wyglądały tak już wcześniej, zanim się tam znalazłem.
B.P.: Myślałem, że stworzyłem inteligentnego bohatera. Tymczasem zawiodłem się na tobie. Te nieścisłości są celowym zabiegiem literackim. Miały pokazywać dynamiczne, pulsujące życie, które w niewiarygodnym stopniu kształtują plotka i niedomówienie. Pokazywałem rzeczywistość z różnych punktów widzenia. I to robiło na czytelnikach wrażenie. Żyjący w naszych czasach recenzent Kazimierz Ehrenberg pisał, że Lalka jest dziełem niepospolitego umysłu i talentu.


S.W.: Rzeczywiście. Lalka była odkryciem. Stefan Żeromski stwierdził nawet, że trudno uwierzyć, iż taka szara człeczyna jak ty zdołała napisać takie arcydzieło. 
B.P.: Znalazł się egzaltowany, nieporadny życiowo „adonis”. To cud, że w ogóle zdołał zrobić taką karierę. 


S.W.: Zazdrościłeś Żeromskiemu talentu i coraz większej sławy?
B.P.: W ogóle nie wierzyłem w jego talent. Bardziej drażniła mnie niezasłużona sława Sienkiewicza. Ciekawe, czy ten cwaniaczek byłby w stanie cokolwiek napisać, nie jeżdżąc po świecie i mając zdrowie w takiej ruinie jak ja?


S.W.: No tak. Autor Trylogii podróżował po całej Europie, Stanach Zjednoczonych i Afryce, co czyniło z niego człowieka obytego. Dla ciebie takie życie było nieosiągalne. Nikt nie wie lepiej niż ja, twój bohater, że cierpiałeś na agorafobię. Bałeś się panicznie otwartej przestrzeni. Trzeba cię było przeprowadzać przez place i znosić po schodach, jeśli okazały się zbyt szerokie. Wyskakiwałeś z dorożek, w których nie czułeś się bezpiecznie. A podróży do Szwajcarii omal nie przypłaciłeś życiem, kiedy na stacji przesiadkowej w drodze do Rapperswilu dostałeś ataku paniki.
B.P.: Istotnie. Chciałem przerwać te męczarnie, rzucając się pod nadjeżdżający pociąg, ale w ostatniej chwili przytrzymał mnie konduktor, tym samym ratując mi życie.


S.W.: Przy całym tragizmie sytuacji zdecydowanie atrakcyjniejsze wydaje się rzucanie pod pociąg w Szwajcarii niż w Skierniewicach. A tak mnie właśnie urządziłeś, każąc mi ginąć na torach z rozpaczy, zaraz po tym gdy odkryłem, że moja ukochana, Izabela Łęcka, zdradza mnie w pociągu z bawidamkiem Kazimierzem Starskim, jednym ze swoich adoratorów. Na domiar złego moje autodestrukcyjne wysiłki zostały zniweczone i pozostałem przy życiu.
B.P.: Sam sobie jesteś winny. Wykazywałeś niebywały upór w swych umizgach do arystokratki Łęckiej, mimo że wielokrotnie cię przed nią ostrzegałem, sugerując związek ze śliczną, delikatną i szlachetną Heleną Stawską, która świata poza tobą nie widziała. Ty jednak wolałeś zimną, wyrachowaną i chimeryczną Izabelę, która, poza posążkiem Apollina, oddawała się, diabli wiedzą, czy fizycznie czy tylko duchowo, marnym skrzypkom i cyrkowcom przyjeżdżającym na występy do stolicy.


S.W.: Łatwo ci powiedzieć. Mogłeś mnie nie przepełniać miłością tak ślepą, zatrutą i silną, że jeszcze Maria Dąbrowska w latach 50. XX w. pisała, że Lalka to pierwszy w prozie polskiej romans na wielką skalę, napisany z pasją i zdumiewającym znawstwem psychologii uczuć bohatera tegoż nieszczęśliwego romansu. Przekonywała, że nawet dzieła o podobnej tematyce Stendhala, Dickensa czy Balzaka nie dorównują twojej powieści. I miała rację. Zakochałem się beznadziejnie i nieodwracalnie.
B.P.: Nie da się ukryć. Stałeś się ofiarą mojego pisarskiego talentu. Rozszczepiwszy twoją osobowość na człowieka rozsądnego i wariata, rzuciłem cię na żer bezwzględnej kobiety, nie przypuszczając nawet, że z ciebie taki romantyk. Chwilami myślałem, że twoje racjonalne wcielenie jest silniejsze. Miałeś naukowy zmysł, rozpocząłeś naukę w Szkole Głównej na kierunku matematyczno-fizycznym, którą przerwało powstanie styczniowe. Byłeś odważny i pracowity, cechował cię zmysł do interesów i potrafiłeś pomnażać majątek, umiałeś współpracować z ludźmi i być wspaniałym przyjacielem, a wszystko to poświęciłeś miłosnym ułudom. Spacery po Łazienkach Królewskich, udział w kwestach i konnych wyścigach, proszone obiadki, podczas których wybranka drwiła, traktując cię jak parweniusza i gbura, prostackiego kupca, starającego wedrzeć się do życia wyższych sfer. To było naprawdę żałosne. 


S.W.: Tak. Mimo zalet, którymi mnie obdarowałeś, uczyniłeś ze mnie pożałowania godnego desperata i samobójcę. Człowieka niezdolnego do szczęśliwej miłości – zresztą w Lalce w ogóle nie ma szczęśliwych związków i rodzin. A na domiar złego, powołując do życia moją osobę, dałeś czytelnikom niesamowite możliwości interpretacyjne. Nie wszyscy uznają mnie za nieszczęsnego romantyka skrzywdzonego przez niegodziwą kobietę. Są i tacy, którzy traktują mnie jak pragmatycznego cynika i stalkera. Jak ustaliłem, to ostatnie słowo, w naszych czasach zupełnie nieznane, nie oznacza nic dobrego. Mówi się, że nękałem pannę Łęcką, która wcale nie miała obowiązku odwzajemniać moich uczuć. Że chciałem ją osaczyć, skupując długi jej rodziny, wykupując rodowe srebra czy przepłacając podczas licytacji za należącą do Łęckich kamienicę.
B.P.: No sam widzisz, że dobra literatura jest nieśmiertelna i stanowi zwierciadło nawet dla współczesnych zjawisk. 


S.W.: Widzę, ale na twoim miejscu wcale bym się z tego nie cieszył, bo czytelnicy analizują też osobę autora, grzebiąc w jego życiorysie. 
B.P.: I do jakich dochodzą wniosków?


S.W. Że i ty jesteś rozszczepiony. Zamanifestowałeś się w powieści poprzez dwóch bohaterów: mnie i Ignacego Rzeckiego. I że moja samotność, poczucie bycia niezauważanym i niedocenianym przez innych oraz brak zrozumienia przez świat to scheda po tobie.
B.P. Nie przesadzaj. Ty jednak byłeś bardziej otwarty i władałeś kilkoma językami. Dla mnie każda podróż zamieniała się w koszmar. Poza tym ty od biedy mogłeś uchodzić za przystojnego. Ja zaś byłem abnegatem, nerwusem i paranoikiem. Moją twarz zawsze „ozdabiały” grymasy, a wzrok ciągle miałem nieprzytomny. Stroniłem od ludzi. Uchodziłem za niesympatycznego, a zdarzyło się, że nie wpuszczono mnie do parku, bo wyglądałem jak kloszard.


S.W.: Ty przynajmniej miałeś dokąd uciec. Prawie przez 30 lat jeździłeś do Nałęczowa, żeby w uzdrowisku łagodzić swój strach przed przestrzenią kuracjami wodnymi. Tam uchodziłeś za człowieka życzliwego i z poczuciem humoru. 
B.P.: Przecież ty też ciągle uciekałeś, a to na wojnę, żeby się dorobić, a to do Paryża, by zapomnieć o nieszczęśliwej miłości. Twoja ostatnia ucieczka jest tak tajemnicza, że interpretatorzy do dziś spierają się co do jej charakteru.


S.W.: Są tacy, którzy uważają, że miała charakter metafizyczny i że wreszcie udało mi się pożegnać z życiem. Ale czy na pewno? Nie brakuje optymistów wierzących, że miłosne cierpienie uwzniośliło mnie do tego stopnia, że jednak gdzieś żyję i robię coś pożytecznego dla świata i ludzi.
B.P.: I niech wszyscy trwają w tych wątpliwościach. Czyż takie granie na nosie czytelnikom nie jest piękne? Dzięki tym wszystkim tajemnicom i niedomówieniom mówi się, że Lalkę można czytać, ale nie można jej przeczytać. Przy każdej lekturze wyłażą z niej nowe wątki, znaczenia, sensy oraz interpretacyjne tropy. Razem stworzyliśmy arcydzieło, panie Wokulski! 


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.