Dla jednych to „przehajpowany hipsterski reżyser”, dla innych kreator baśniowo-absurdalnych światów, jedyny w swoim rodzaju twórca, który dorobił się zaszczytnego miana reżysera w pełni realizującego autorskie pomysły, co, w dzisiejszych czasach, przyznajmy, nie jest takie proste. Tajemnica powodzenia twórcy tkwi w autentyczności, choć paradoksalnie, kreuje on światy w pełni sztuczne, a jego filmy mają coś i z pantomimy i z teatralnej farsy. Ekscentryzm Andersona nie kryje się w tonie brokatu i pawich piór, a szyderstwie zaprawionym głęboką melancholią.
Jego elegancka klisza nie pasuje do dzisiejszego świata, pełnego chaosu i braku uważności. A filmy Andersona są kontemplacyjne, by nie powiedzieć zen. Długie kadry, pozorny brak akcji, ograniczający się do pozornego small talku, umiłowanie szczegółu i obsesja barw – reżyser potrafi tygodniami szukać planu do poszczególnych ujęć, co wspaniale widać w kadrach Grand Budapest Hotel, przez wiele osób uznawanego za najlepszy film Andersona. Ta niedzisiejsza powolność i swego rodzaju nieprzystawalność do współczesnego świata, kreowanie fantastycznych historii, które jednak zawsze i wszędzie mogą się przytrafić, są wyznacznikami jego filmów. Weźmy Pociąg do Darjeeling – trzech braci podczas długiej podróży pociągiem próbuje skleić swoją niełatwą relację – pozornie nic tu się nie dzieje i nie trzyma kupy, ale filmy Andersona trzeba oglądać przez lupę. Przykład? Popatrzcie na imiona braci-bohaterów: Jack, Francis i Peter to hołd dla wielkich ludzi kina: Nicholsona, Coppoli i Bogdanovicha i jednocześnie wskazówka, swego rodzaju rebus gdzie i u kogo szukać. Czego? Ha!
Kiedyś w jednym z wywiadów Anderson przyznał, że jego filmy są jego autobiografią, że te, które już nakręcił, stanowią podsumowanie jakiegoś etapu jego życia. Autobiografizm i autotematyzm są w sztuce obecne od zawsze, ale żeby każdy film był o Wesie Andersonie? Brzmi to co najmniej ekscytująco! Może by obejrzeć jego obrazy pod tym właśnie kątem? „Lubię tworzyć filmy, gdzie istnieje wymyślona rzeczywistość, a widzowie udają się ze mną tam, gdzie jeszcze nigdy wcześniej nie byli. Chcę pokazywać szczegóły z których składa się świat” – powiedział w jednym z wywiadów. W innym dodał: „Niektórzy reżyserzy wychodzą na zewnątrz, doświadczają świata i przekazują to na ekranie. Ja tak nie potrafię. Jeśli już chcę zrobić film, to po to, żeby stworzyć osobne uniwersum. W miejscu, które właściwie nie istnieje, z bohaterami, którzy są tylko wariacją na temat nas samych. Reguła jest prosta: najpierw postaci, historia, szkielet. A potem zagęszczanie, wrzucanie znaczących detali, przekrzywianie świata trochę na swoją stronę”.