zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

Ubodzy z wyboru

Wybrała życie na uboczu społeczeństwa, żeby skupić się na praktykach duchowych. W Indiach na takie osoby mówi się sādhu. Większość z nich to mężczyźni. Kobiety bardzo rzadko decydują się na takie życie. 

Zamknięte oczy Sabridy to znak kontemplacji. One nie poszukują zewnętrznych atrakcji i przypominają, że modlitw się nie krzyczy, tylko kieruje do własnego wnętrza. To rozmowa z samym sobą – powiedział w jednym z wywiadów Grzegorz Bral, dyrektor Brave Festival, który wybrał Sabridę na twarz tegorocznej edycji festiwalu. – Być może gdyby otworzyła oczy, to nie bylibyśmy przygotowani na jej pełne współczucia spojrzenie. Od śmierci męża nie obcięła włosów, jej dredy mają ponad 10 lat. Sabrida żyje ściśle według zasad swojej religii, a równocześnie na uboczu hinduskiego społeczeństwa. Wędrowni asceci czy aktorzy, mnisi czy oszuści, święci czy upadli, oddani Bogu czy sprytni biznesmeni żerujący na ludzkim strachu i bogobojności? U jednych budzą trwogę i szacunek. Inni na ich widok czują obrzydzenie i niechęć. Sādhu to hinduscy święci, którzy świadomie zrezygnowali z dobrodziejstw doczesnego życia. Tacy są przynajmniej ci prawdziwi. Cała reszta to naciągacze czekający na naiwnych turystów w najbardziej popularnych atrakcjach turystycznych. Czasami pod sādhu podszywają się zwykli kloszardzi, którzy odziali się w szaty świętych.
Dawniej w Indiach i Nepalu było ich wielu. Ci, którzy wybrali drogę rozwoju duchowego, zaniedbując doczesność, należą dziś do mniejszości. Często przez lata nie odzywają się do nikogo. Żyją wysoko w górach w harmonii z przyrodą, a przede wszystkim bliżej Boga. Karmią się głównie roślinami znalezionymi w lesie. Rzadko schodzą do pobliskiego miasteczka po zapałki, ryż i przyprawy. Funkcjonują w świecie ciszy, zapominając o życiu za życia. Zawsze uśmiechnięci, o trochę nieprzytomnych oczach. Jedni nadzy, pokryci tylko popiołem; inni ubrani w brązowe lub pomarańczowe szaty. Z długimi, nieobcinanymi włosami lub łysi. Nieodłącznym atrybutem sādhu jest trójząb trisul, żebraczy dzbanuszek na wodę i jedzenie – kamandyl. Każdy szanujący się sādhu pali marihuanę z ceramicznej fajki, co ponoć przybliża go do Boga. Są ozdobą wielu hinduskich świątyń. Tam za drobne datki błogosławią ludzi, robiąc kreskę z popiołu na czole. Sterują swoimi funkcjami biologicznymi, potrafią przestać oddychać, zatrzymać pracę serca. Kierują też własnymi emocjami. 

Poszukują jedności z bogiem Śiwą. Oddają mu cześć i upodobniają się do niego – Śiwa przedstawiany jest często jako pogrążony w medytacji ascetyczny jogin z ciałem pokrytym popiołem. Całe życie poświęcają temu, aby wyzwolić się z mokshy, reinkarnacyjnego koła wcieleń. Są martwi za życia, martwi dla rodziny i przyjaciół. Żyją z tego, co otrzymają od ludzi. Jednocześnie nie proszą o nic, nie pożądają. Wędrują po Indiach i Nepalu zazwyczaj z jednym kompletem ubrania. Cały ich dobytek mieści się w szmacianej torbie (koc, żebracza miska, woreczki z haszyszem, fajka do palenia, mata do spania oraz drobne dewocjonalia). Wyspecjalizowali się w uciekaniu od ziemskiego życia za pomocą mantr, medytacji, głodu, jogi. Chcą pokazać drzemiące w nich moce. Zamykają się w skrzyniach zakopywanych w ziemi, z uśmiechem kładą się na łóżka najeżone gwoździami. Uwagę zawsze przykuwa linga joga, bolesna praktyka przeznaczona dla bardzo wtajemniczonych. Sādhu wkręcają członka w drewnianą tyczkę, na którą staje inny asceta. Robią dużo, by znaleźć się w centrum uwagi, bo cóż warty jest „święty” bez swoich wyznawców. Mimo że często są na haju, traktuje się ich z szacunkiem, ludzie przychodzą do nich, aby uzyskać duchowe wsparcie. Oddają im pieniądze. Dzielenie się z ascetami to dobry uczynek przybliżający hindusów do lepszego wcielenia po śmierci. 


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.