zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

Tish Murtha. Dokumentalistka

Czasu, którego specyfika polega na niekończącym się wydłużeniu, tak jakby rzeczywistość przybrała tylko jeden szablon bycia: tu i teraz. Murtha fotografowała bezrobotnych Anglików w latach 80. Bezrobocie, rodzące specyficzną sytuację wykluczenia i braku, utrwalone jest na jej fotografiach w gniewie, rezygnacji i obojętności jednocześnie. To także jedna z najbardziej znaczących fotograficznie w XX wieku relacji z ziem opuszczonych. 
Ziem, które po II wojnie światowej stały się państwem opiekuńczym, z darmową edukacją, służbą zdrowia i silnymi związkami zawodowymi. Ziem, których stabilność polegała na wzajemnym szacunku. Epoka thatcheryzmu burzy ideę państwa, w którym każdy czuje się dobrze, napędzając tryby drapieżnego kapitalizmu. „Nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Są jednostki i rodziny” – mówi Margaret Thatcher i przemienia Wyspy. Przeciwnicy nie mogą wybaczyć jej zniszczenia przemysłu ciężkiego na północy Anglii i w Szkocji, likwidacji fabryk i kopalń, bezrobocia, biedy, poczucia przegranej i marazmu, które dotknęły część społeczeństwa.

Na taką to właśnie sytuację ze swoim aparatem wchodzi Tish Murtha, utrwalając nim poczucie krzywdy i beznadziei. Stonowana, jakby stworzona pod jej twórczość opozycja czerni i bieli (Murtha nigdy nie użyje koloru) tylko pogłębi ten efekt. Zamiast pójścia do pracy, dni spędzone na beznadziejnym zobojętnieniu, na grze w karty, na zabijaniu czasu, na wysypisku śmieci z nikomu już niepotrzebnymi zabawkami, zwiastującymi tym samym nadejście nowej ery. Murthę interesuje złamana młodość, która z dnia na dzień, staje się światem dorosłych, z przyjmowaniem ich póz, z zajęciami, z naśladowaniem mimiki, wyrażającej jedynie złość i zniechęcenie. Jak powie córka przedwcześnie zmarłej w 2013 roku (w chwili śmierci miała zaledwie 57 lat) artystki – Ella: „Sądzę, że fotografie mamy obrazują tragedię, ale są też pełne radości. Widzę na nich wspólnotę, która choć straciła wszystko, miała siebie i swoją wyobraźnię. Mama miała niesamowite „oko”, ale jednocześnie troszczyła się o ludzi których fotografowała. Przykro to powiedzieć, ale jej zdjęcia są tak samo aktualne jak 40 lat temu”. 


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.