zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

Jürgen Mayer

Metropol Parasol to największa drewniana konstrukcja na świecie, a także najgłośniejszy zrealizowany projekt Mayera. Zapierający dech w piersiach ażurowy dach rozciąga się nad sewilskim Placem Encarnacion, gdzie jeszcze w latach 70. mieściło się targowisko. Gdy kilka metrów pod straganami odkryto fragmenty murów z czasów rzymskich, pojawiła się potrzeba bardziej reprezentacyjnego zagospodarowania tego miejsca. Na początku 2004 roku hiszpańskie miasta wciąż forsowały inwestycje w infrastrukturę oraz przeznaczały znaczne sumy na rozwój kultury i sztuki, podczas gdy Jürgen szukał zleceń dla swojego ambitnego, chociaż chwilowo bezrobotnego zespołu. Gdy władze Sewilli ogłosiły konkurs na nowy Plaza de la Encarnacion, Mayer ochoczo zabrał się do pracy. Jego zwycięskie zgłoszenie przedstawiało ulotną kompozycję przypominającą las drzew, które miałyby ocieniać gwarny plac. 


Parasol to nie tylko owoc 7 lat pracy i ewenement w technologii łączenia drewna, ale i budynek, który podzielił Hiszpanię. W zmagającym się z kryzysem państwie awangardowa architektura drażni i prowokuje. A Metropol Parasol to z jednej strony modna atrakcja turystyczna i ikona na tle sewilskiej starówki, z drugiej – ponad 100 milionów € wydane na wielką rzeźbę w kraju, w którym co czwarta młoda osoba nie ma szans na znalezienie pracy. Mimo to Plaza de la Encarnacion należy do ulubionych miejsc spotkań młodych sewilczyków. Parasol rzuca cień na większą część placu, co w południowym klimacie bardzo się ceni, a taras widokowy na dachu budynku zabiera odwiedzających w bajkową podróż pomiędzy dachami starego miasta.
Budynki J Mayer H, na pierwszy rzut oka przerysowane i formalistyczne, w rzeczywistości powstają w niezwykle precyzyjny sposób. Jürgen uwielbia opowiadać o powtarzalnych wzorach i zjawiskach, które dostrzega nie tylko w modzie czy grafice, ale także na poziomie społecznym i politycznym. Te stwierdzenia, czasem wyrażane słowami szalonego matematyka, wprawiają rozmówców Mayera w konsternację. Ekscentryczne pasje rodzą także pytania – kim jest ten zamknięty w sobie, a nawet oschły architekt, który nad promocję własnych projektów przedkłada wykłady na temat szlaczków zdobiących wnętrza kopert? 
Początków kariery Jürgena należy doszukiwać się około roku 1990, kiedy jako świeżo upieczony absolwent nowojorskiej Cooper Union oraz Uniwersytetu Princeton, powrócił do rodzinnego kraju. Własną pracownię otworzył zaledwie kilka miesięcy po upadku Muru Berlińskiego, próbując znaleźć miejsce dla eksperymentalnej architektury w okresie gwałtownych przemian społecznych i gospodarczych. 


Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że ciekawie brzmiące imię Jürgen Mayer to niemiecki odpowiednik… Jana Kowalskiego. Gdy rozpoczynał karierę, w berlińskim środowisku architektonicznym było już dwóch innych Mayerów i chcąc się wyróżnić, dodał do nazwy pracowni dodatkowy inicjał – pierwszą literę drugiego imienia – Hermann. Na tej anegdocie kończy się wylewność architekta, bo na tematy związane z rodziną, życiem osobistym czy nawet początkami kariery wypowiada się nadzwyczaj rzadko. Mam taką teorię, że wszyscy nieustannie przerabiamy swoje dzieciństwo. Dla mnie kreatywność ma wiele wspólnego z utraconą niewinnością – powiedział Mayer latem 2012 w wywiadzie dla magazynu PIN-UP. 
O swoich klientach opowiada nieco chętniej. Pewien mężczyzna poprosił mnie, abym zaprojektował podwójny dom dla pary. W ten sposób, gdy jedno z nich nudzi się partnerem, zawsze może wyprowadzić się do drugiego skrzydła. Rolą architekta nie jest komentowanie stylu życia, ale jego celebrowanie. Tak jak w projekcie Dupli Casa, domu w niemieckim Ludwigsburgu, który powstał na fundamentach wcześniej wyburzonego domostwa, w nieoczywisty sposób upamiętniając historię zamieszkującej go rodziny. Dupli Casa to estetycznie doskonała, niemal żartobliwa architektoniczna etiuda, gdzie duch miejsca idzie w parze z technologią. Ale co w przypadku miejsc, w których współczesna architektura nie ma precedensu? W 2004 roku, zaraz po Rewolucji Róż i kolejnych wyborach prezydenckich, Gruzja znalazła się w nagłej potrzebie architektury i infrastruktury. Niezbędne były punkty graniczne, urzędy i lotniska – budynki, bez których trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie państwa. Prezydent podnoszącego się z upadku kraju, Micheil Saakaszwili, natknął się na prace Jürgena oglądając przypadkową książkę. Natychmiast zaprosił go na spotkanie, początkując dekadę współpracy z wiecznie eksperymentującym architektem.


Gruzja, położona pomiędzy Rosją a Turcją, to państwo nieustającego tranzytu. Autostrady i linie kolejowe ciągną się przez rozległe pustkowia otoczone pasmami górskimi, pozostawiając odwiedzających zupełnie bez wrażeń. To zjawisko, wcześnie dostrzeżone przez Saakaszwilego, zaowocowało serią futurystycznych budynków, z których subiektywnie najciekawszym jest Urząd Miejski w Mestii. Fasadę kadrują betonowe heksagony, które swobodnie nawiązują do otaczającego miasto Kaukazu, a brak tradycyjnie rozumianych drzwi i okien sprawia, że budynek wydaje się nie mieć skali. Podobne właściwości ma rzeźba w Lazika nad Morzem Czarnym. Struktura uformowana z metalowych talerzy wznosi się na krańcu drewnianego pomostu niczym opuszczona latarnia morska. Rzeźba kiedyś z pewnością stanie się atrakcją, ale dzisiaj odwiedzają ją głównie mewy. Lazika to nieistniejące miasto, punkt na mapie, który według gruzińskich władz pewnego dnia stanie się miastem na miarę Tbilisi. Dzisiaj to jedynie porosła trawą równina, a rzeźba Mayera, jedyny symbol ludzkiej działalności na opustoszałym wybrzeżu, jest wyrazem optymizmu i wiary w obiecującą przyszłość.
Postmodernistycznej elokwencji Jürgena najłatwiej doświadczyć ruszając szlakiem niemieckich, gruzińskich czy hiszpańskich projektów z pracowni J Mayer H. Jako alternatywę można polecić krakowski Park Inn Hotel, który architekt ukończył wraz z polskim biurem Ovotz. Warto też wybrać się na jego wykład. 


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.