zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

John Lautner. Kalifornijski sen

To klasyczne przykłady amerykańskiej architektury organicznej w najlepszym, kalifornijskim wydaniu. Lautner zostawił po sobie ponad 100 rezydencji, czwórkę dzieci i rzesze wiernych naśladowców. 

Zaplanowanie wizyty w rezydencji Sheats Goldstein w Beverly Hills wymaga chwili cierpliwości. Na drodze staje najpierw sesja zdjęciowa z Jennifer Lawrence, a zaraz potem – reklama laptopa z Ashtonem Kutcherem. Ale warto czekać – ukończona w 1963 roku willa to popisowy projekt Lautnera. Każdy mebel, wzór i detal został pieczołowicie zaprojektowany przez tę samą osobę. Dom należy do Jamesa Goldsteina, ekscentrycznego multimilionera, który chętnie udostępnia wnętrza fotografom, filmowcom, a także zainteresowanym architektom i studentom. Budynek jest przykładem architektury organicznej – zabudowa koegzystuje z krajobrazem, najbliższym otoczeniem i klimatem. Roberta, energiczna asystentka Goldsteina, z zapałem oprowadza grupę kilkunastu architektów po kolejnych pomieszczeniach. Goście mijają sypialnię z widokiem na wzgórza Los Angeles, garderoby pełne niebanalnych strojów oraz kuchnię, która sąsiaduje z basenem. – Kiedyś mieszkała tu rodzina z piątką dzieci – mówi Roberta, a zwiedzający z niedowierzaniem spoglądają na ostre, betonowe krawędzie i taras bez żadnego zabezpieczenia, za którym widać kilkudziesięciometrowy uskok. Goldstein kupił dom w 1972 roku i od razu zwrócił się do Lautnera o pomoc przy rozbudowie i udoskonaleniu obiektu. Dodał prywatny klub, kort tenisowy i pawilon z instalacją Jamesa Turrella. W filmie Big Lebowski z 1998 roku, Jeff Bridges rozsiada się na skórzanych kanapach podczas wizyty u swojego oponenta (Ben Gazzara). W tle widzimy trójkątny dach rezydencji i ogród, który na ekranie udaje klify Malibu. Nikt nie wie dokładnie, jak Goldstein dorobił się swoich milionów. Wiadomo jednak, że aż do śmierci Lautnera w 1994 roku chętnie wspierał jego pracownię i nie liczył kosztów modernizacji rozległej willi. Ta współpraca była najlepszym, co mogło spotkać architekta – Goldsteina interesowała tylko estetyka. 
Ale zanim dzieła Lautnera wzbudziły zainteresowanie hollywoodzkich sław, musiało minąć wiele lat. Architekt urodził się w 1911 roku w stanie Michigan. Zarówno ojciec, niemiecki imigrant John Edward Lautner, jak i matka, artystka Vida Gallagher, zakrzewili w nim zainteresowanie sztuką i rzemiosłem. We wspomnieniach Lautnera szczególnie ważna jest dacza położona w rodzinnym Marquette nad Jeziorem Górnym, którą Lautnerowie samodzielnie zaprojektowali i wybudowali. Młodemu Johnowi na długo utkwił w pamięci obraz matki samodzielnie malującej ściany wiejskiego domu.

Być może ze względu na te doświadczenia nigdy nie zainteresował się rysunkiem architektonicznym. Wolał warsztat, gdzie natychmiast wcielał swoje pomysły w życie, omijając papier i deskę kreślarską. Mimo że ukończył kilkuletni kurs w college’u w rodzinnym Massachusetts, a potem Nowym Jorku, nigdy nie uzyskał typowego da architekta wykształcenia. W 1934 roku ożenił się Mary Roberts, córką zamożnego polityka z Michigan. Podstaw projektowania nauczył się dopiero u Franka Lloyda Wrighta, gdzie dzięki wstawiennictwu matki odbył pierwsze praktyki. 
Lata spędzone u Wrighta, ojca współczesnej amerykańskiej architektury, były fantastyczną szkołą projektowania, ale także twórczym przekleństwem. W latach 30. to praktykanci płacili architektom za pobyt w pracowni. Lautner przez lata stał w cieniu mistrza, nie doświadczając sławy i uznania za popisowe projekty nad którymi pracował, takie jak Malcolm Willey House czy Dom Mauerów. W 1938 roku opuścił Wrighta i przeniósł się do Los Angeles, aby otworzyć własne biuro. 
Dostępne fotografie z tego okresu ukazują go jako eleganckiego mężczyznę o wysokim czole, uważnym spojrzeniu, trzymającego w ustach nieodłącznego papierosa. Kogoś, kto w porównaniu z Le Corbusierem lub F.L. Rightem przypomina bardziej gangstera z lat 40. niż architekta i artystę. Ale w Los Angeles, gdzie każdy prędzej czy później ociera się o ikony popkultury i przemysł rozrywkowy, wygląd często wprowadza w błąd. W późniejszych wywiadach Goldstein opisuje go jako człowieka pozbawionego ego, który pomimo otoczki sławnych klientów sam trzymał się z daleka od obiektywu. 

W roku 1960 roku skontaktował się z nim Leonard Malin – młody inżynier, który miał do dyspozycji niewielkie środki finansowe oraz trudną do zabudowania działkę o kącie nachylenia ponad 45 stopni. Lautner zaproponował solidny betonowy fundament scalony z pojedynczą kolumną, wspierającą podobną do parasola konstrukcję. Tak powstał Chemosphere, eksperymentalny obiekt, w swoim czasie opisany na stronach Encyklopedia Britannica jako ,,najbardziej nowoczesny dom na świecie”. Dom mieści w sobie cztery sypialnie i ogromny pokój dzienny z panoramicznym widokiem na Dolinę San Fernando. Projekt Chemosphere zainspirował także kilka scen z filmu Aniołki Charliego z 2000 roku oraz jeden z odcinków serialu Simpsonowie. Ciągłe szukanie wyzwań, rozwód z Mary, która razem z czwórką dzieci wróciła do Michigan, a także bezkompromisowa pasja i brak dyplomu architekta, przyniosły ostatecznie konsekwencje finansowe. Jedna z klientek Lautnera, Betsy Speicher, wspomina wizytę w pracowni architekta w 1970 roku. Do dzisiaj pamięta jego przetarte ubranie, ale także wielki zapał i dumę. Wyglądał na szczęśliwego, chociaż w tym okresie klienci zaglądali do niego rzadko. Niedługo później wrócił na piedestał – słynny aktor komediowy Bob Hope kupił działkę w Palm Springs i potrzebował projektu domu. Siedem lat pracy zaowocowało największym budynkiem prywatnym, jaki wyszedł spod deski kreślarskiej Lautnera. Pod rozłożystym dachem o kształcie porównywanym do wulkanu, mieści się 6 sypialni, 10 łazienek oraz basen i patio. Co ciekawe, rodzina aktora niedawno wystawiła rezydencję na sprzedaż za prawie 25 milionów dolarów. Domy Lautnera od czasu do czasu pojawiają się na rynku nieruchomości, zwykle przyciągając zainteresowanie mediów i fanów architektury. Ukończona w 1974 roku rezydencja o urokliwej nazwie Silvertop została wystawiona na sprzedaż za 7,5 miliona USD. Ale aby doświadczyć uroku architektury organicznej, nie potrzeba fortuny. Zwykle wystarczy jedno spotkanie.


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.