W mieszkaniu niestety nie ma już oryginalnych obrazów, które tu niegdyś wisiały. Teraz wiszą powiększenia wykonanych przez nią kolaży. Nie lubiła portretów, nie lubiła, gdy obraz na nią „patrzył”. W pokoju, w którym się znajdujemy wisiał bardzo piękny obraz Marii Jaremy, a także Barbary Gawdzik-Brzozowskiej – niby portret, ale jednak nierealistyczny. Pani Wisława miała też maski. Podczas prywatnego pobytu w Wenecji kupiła pierwszą z nich. Nawiązała kontakt z Ryszardem Hodurem, który robił maski do teatru i kupowała je od niego. W dużym pokoju znajdowały się także dwa obrazy Nikifora oraz piękny globus nieba.
Posiadała także różne przedmioty które kupowała i dostawała. Trochę to było jej zbieractwo, ale jak przyznała się znajomym, że lubi kiczowate przedmioty, a te które uznawała za godne tego miana, należały do typu wyrafinowanego kiczu, zaczęła być nimi obdarowywana. Te, które podobały jej się mniej, były rozdawane na loteryjkach, które organizowała przy tym dużym stole. Znam kilkoro takich, którzy wylosowali przedmioty, które sami jej dali. No, ale wiadomo: los bywa przewrotny.
Co rozumiem przez termin „wyrafinowany kicz”? Na przykład kupiła sobie stary srebrny widelec, który ktoś powyginał tak, żeby wyglądał jak roślina. Wisiał sobie dumnie na ścianie. Był też kicz quasi religijny – przyklejony świątek w rozmodlonej pozycji… Pudełeczko z jakiegoś kościoła, kupione w sklepie ze starociami, XIX-wieczne, z napisem „dla biednych dzieci” z prześlicznym kiczowatym rysuneczkiem mającym wywołać współczucie. Są tu też nadal kieliszki z podobizną łosi, które uznała za tak brzydkie, że aż piękne. Przywiozła je ze Szwecji.
W mieszkaniu przebywają teraz czasami obcokrajowcy i z myślą o nich tworzymy biblioteczkę przekładów Szymborskiej. Znajdują się tu także książki o niej, jej biografia, pióra Anny Bikont i Joanny Szczęsnej, a także ta mojego autorstwa, korespondencja z Kornelem Filipowiczem. Także roczniki National Geographic, które prenumerowała. Znajdowała się tu także podstawka pod książki – figura kota, którą podarowałem Oldze Tokarczuk, gdy dostała nagrodę Nobla. Przeszedł w godne ręce.
Po śmierci pani Wisławy zgodnie z jej wolą przez 7 lat mieszkała tu pani Wanda Klominek, przyjaciółka, której Szymborska dożywotnio przekazała to mieszkanie. Pani Wisława była zaprzyjaźniona z sąsiadami zza ściany, odwiedzali się na kawę czy koniaczek, a potem Szymborska pytała żartem czy zamówić im taksówkę.
Nie ma tu najważniejszego mebla – była to sofa, na której odbywały się wywiady. O 10:00 rano częstowała gości koniaczkiem, co wprawiało w osłupienie zwłaszcza skandynawskich dziennikarzy.
Siedzimy w zielonym pokoju, mówi pani, że w szmaragdowej komnacie?
Kuchnia za to była brzydka. A propos – nie gotowała za bardzo, mówiła, że talenty rozłożyły się równo między nią a siostrę – ona wspaniale gotowała, ale za to nie pisała wierszy.
Gdy urządzała przyjęcia, to zamawiała najczęściej pizzę, co wprawiało w osłupienie gości ze świata. Wina za to były niezłe. Bardzo lubiła wołowinę po burgundzku, ale częściej jadała boeuf Strogonowa. Zamawiała ją z zaprzyjaźnionej restauracji pana Jana Barana, który sam jej to jedzenie zresztą przywoził, w takich wielkich garach, które ja potem odwoziłem.
Miała kilka flagowych dań, które przygotowywała sama – była to sałatka z kapusty kiszonej z kurkami marynowanymi. Drugim ulubionym daniem były zrazy z kaszą gryczaną, które robiła na cześć Czesława Miłosza, przyjeżdżającego do Krakowa na lato. Kiedy się zaczęło robić chłodno – co jego żona Carol komentowała, że pierwszy raz jest w takim kraju, gdzie musi nosić rajstopy – wracał do tej swojej Kalifornii. Raz musieli tu zostać dłużej z powodów zdrowotnych, przezimowali po prostu i Carol mówiła: „W rajstopach czuję się jak kiełbasa” – a było to bodaj jedyne słowo, które wyraźnie wymawiała po polsku.
Rytuał przyjęć wyglądał tak samo. Przychodziło 8-10 osób, powyżej 10 zaczynał się tłum, jak mówiła. Dobierała gości pod kątem potencjalnych rozmów, można powiedzieć, że tym samym kontynuowała tradycję XIX-wiecznych salonów. Nie chodziło o to, aby się najeść, tylko żeby gadać. Bywało tak, że kiedy myślała i pracowała nad jakimś wierszem, potrzebowała dodatkowych informacji lub inspiracji. Zapraszała wtedy takich gości, którzy mogli by jej na interesujący ją akurat temat coś opowiedzieć.
Często przyjeżdżał ktoś z zagranicy, któryś z jej tłumaczy czy przyjaciół. Niewiele brakowało, a byłby tu Woody Allen – był w Polsce i byłem w kontakcie z jego managerką, aby go zaprosić. Pani Wisława na pewno podałaby, jak to miała w zwyczaju, aperitif Martini z kolorowymi wisienkami we wściekłych kolorach, a potem główne danie. Zupy nie. Jedno danie.
Kiedy bywał tu Miłosz musiała być wódeczka – jako litewski niedźwiedź nie uznawał takich płynów, jak wino. Nienawidził szampana. A później były loteryjki – polegały na tym, że do kapelusza wrzucano przygotowane wcześniej losy – tyle ile było gości, tyle było fantów. Były one najczęściej pakowane w tzw. torby chorobowe, czyli samolotowe. Było z tego bardzo dużo radości. Niestety niewiele zdjęć się zachowało – teraz wszystko jest w telefonie, kiedyś to nie było takie proste. A potem był koniaczek, kawa lub herbata. Loteryjki obywały się mniej więcej dwa razy w miesiącu.
Kto tu bywał? Sławomir Mrożek, Czesław Miłosz, różni znajomi z różnych okresów jej życia. Na przykład Danuta Michałowska, wspaniała aktorka, z którą pani Wisława chodziła do gimnazjum. Często trafiałem na państwa Czyżów – małżeństwo fizyków – pani Czyżowa jest ciotką Grzegorza Turnaua. Profesor Czyż był znakomitym fizykiem i też dużo czytającym człowiekiem, dużo rozmawiali o książkach. Przyjeżdżali znajomi z Włoch, Izraela, Nowego Jorku. Bywał też Jacek Kuroń. Pani Wisława wyznaczyła 100 tys. dolarów nagrody na cele społeczne, które przekazała Kuroniowi, a on stworzył nagrodę Społecznika Roku. Bywali tu Ireneusz Kania, profesor Henryk Markiewicz, państwo Krystyna i Ryszard Kryniccy, Maja i Adam Zagajewski, Urszula Kozioł. Ewa Lipska przez chwilę nawet miała ochotę kupić mieszkanie obok, kiedy przeprowadzała się z Wiednia do Krakowa.
Przyjaźnie kobiece, przyjaźnie z poetkami… To był ważny element jej życia. Bardzo lubiła z nimi korespondować albo tak od czasu do czasu spotkać się, aby pogadać, byle nie o poezji. Jeden ze znajomych poetów powiedział, że przychodził regularnie do Szymborskiej, a wtedy ona czytała mu swoje wiersze, a on jej swoje. To mi się wydaje niemożliwe. Miłosz tak robił: czytał swoje wiersze z rękopisów i pytał: „Jak wam się podoba, co myślicie?”. Ona – nigdy. Ucinała rozmowy, gdy ktoś ją komplementował i komentował jej wiersze, dziękowała, ale nie chciała rozmawiać na ten temat. Być może poruszała te wątki z tłumaczami. Natomiast z poetami wolała rozmawiać o czymś innym. Nienawidziła spędów poetyckich – jeśli ktoś ją zapraszał na festiwal poetycki, to był spalony, bo wiadomo było, że nie przyjedzie.
Mam wrażenie, że uważała, że gdy poeta rozmawia z innym poetą o poezji, to się robi coś w rodzaju chowu wsobnego. Rozmowy z tak zwanymi zwykłymi ludźmi były dla niej bardzo ważne – z paniami fryzjerkami, ze sklepowymi…
Nie lubiła jednak tzw. „pustych kalorii”, czyli small talków, rozmów o niczym. Oczywiście było dużo anegdot, to była forma, w której się dobrze czuła, więc dużo się mówiło także o poetach i pisarzach. Była otwarta na inne poetyki, to nic, że były jej obce. Ważne było to, że rozmowa toczyła się o sprawach ważnych. Kiedyś zawiozłem ją do Konstancina na jakiś literacki spęd i potem pytałem, czy ją bardzo molestowali inni poeci. A ona na to: „Nie, wie pan tam były takie same równolatki Tuwima, one się z takimi małolatami nie zadają”.
Swoją drogą fajnie by było, gdyby tych dwoje się spotkało? Spotkali się, chyba w Krakowie. Tuwim miał na twarzy tzw. myszkę i nie lubił się fotografować z jednej strony. Ktoś ją zapytał po tym spotkaniu z Tuwimem, czy ona to zauważyła. Odpowiedziała, że nie, bo jej uwagę przykuły wyłącznie jego oczy.
Zachowały się ich listy, ale bardzo formalne. Ona pracowała jako redaktorka Życia Literackiego, więc jest to korespondencja dotycząca publikacji. Istotę części listów Miłosza też stanowi taka treść. Bardzo zdawkowo ze sobą korespondowali, rozmawiali dużo, także przez telefon, ale nie korespondowali.