zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

Awicenna. Szczera spowiedź

Nie dziwię się, że wymyśliłeś koncepcję metafizyczną, w której wiedza Boża nie sięga materialnych jednostek, lecz kończy się na ogółach i rządzi jedynie gatunkami. Dzięki temu taka hulaszcza jednostka jak ty znajdowała usprawiedliwienie dla swoich ekscesów.
Jakież to ekscesy masz na myśli?


Nadmierną skłonność do wina – którego picia zabrania zresztą islam. Niepohamowane uwielbienie dla płci przeciwnej. Chciwość. Brak skromności w ocenianiu swojej osoby…
Przez dobre wychowanie nie zapytam, czy ty przestrzegasz ściśle prawideł jakiejś religii, skoro tak łatwo mnie oceniasz? Powiem ci natomiast, że niekiedy z łamania zasad wynikają rzeczy doniosłe i pożyteczne dla całej ludzkości.


To znaczy?
Łamiąc zasady Koranu, przeprowadzałem sekcje zwłok. Dogłębna znajomość ludzkiego ciała pchnęła do przodu medycynę, a ja uchodziłem za speca od anatomii na renomowanych średniowiecznych uniwersytetach.
Istotnie, do dzisiaj zwany jesteś ojcem medycyny.
A widzisz. Gdy miałem 16 lat, zgłębiłem całą znaną w moich czasach medycynę. Udzielałem porad znacznie starszym ode mnie medykom i prowadziłem własną praktykę.


Zajmowałeś się też stomatologią.
Istotnie. Jako pierwszy specjalista od zdrowia jamy ustnej zalecałem regularne mycie zębów.


Niestety, kondycja polskiego uzębienia i przyzębia dowodzi, że jesteś u nas pisarzem niszowym. 
Doprawdy?! A co musiałbym napisać, żeby zaintrygować społeczeństwo znad Wisły?


Przypuszczam, że 50 twarzy Greya. Czytają ponoć wszyscy, nawet ci, którzy gorliwie zaprzeczają.
O, skoro tak, musi to być jakieś zakazane i doniosłe dzieło. Jak brzmi nazwisko filozofa, który je stworzył?


E.L. James vel Erika Leonard.
Nie znam. Ale musiał poruszyć niebanalne treści, skoro porwał takie rzesze czytelników.


Spuśćmy na to zasłonę milczenia i zajmijmy się raczej mędrcem, który był topowy w twoich czasach, ale którego dzieło stało się twoją kulą u nogi.
Och, życie bywa przewrotne. Ja, wszechstronny geniusz, autor podręcznika dla lekarzy Kanon medycyny i liczącego 18 tomów dzieła naukowego Księga uzdrowienia, które łączyło wiedzę z dziedziny logiki, fizyki, matematyki i metafizyki, bardzo długo miałem problemy ze zrozumieniem filozofii. Rozłożyła mnie na łopatki Metafizyka Arystotelesa.


Czytałeś ją podobno 40 razy.
Tak, ale myśli autora pozostawały dla mnie tajemnicą. Chociaż wciąż powracałem do tej książki i czytałem ją dopóty, dopóki nie nauczyłem się jej na pamięć, nadal nic nie rozumiałem.


Podobno arystotelesowski problem rozwiązałeś… na bazarze.
Można tak powiedzieć. Kiedyś, przechadzając się, usłyszałem, jak sprzedawca zachwala książkę Abu Nasra Farabiego O celach metafizyki oraz komentarz tego autora do filozofii Arystotelesa. Najpierw zareagowałem nerwowo, bo byłem przekonany, że tej nauki nie można pojąć. Ale dałem się skusić. Gdy zacząłem ją czytać w domu, wrota podstawowych myśli książki rozwarły się przede mną i wszystkie trudności się rozwiały. A ja byłem tak szczęśliwy, że następnego dnia w podzięce rozdałem jałmużnę ubogim.

Dzięki tobie i innym arabskim filozofom Arystoteles, prawie nieznany już w łacińskiej Europie, wrócił na ten kontynent w waszej interpretacji.
To prawda. W kulturze arabskiej jego dzieła były dostępne na każdym bazarze.


Cóż to były za czasy! Ale musimy podkreślić, że ty byłeś intelektualnie przygotowany do studiowania trudnych dzieł.
Zawdzięczałem to w dużej mierze ojcu Abdullahowi, który dbał, bym miał dobrych korepetytorów. Poza tym od dziecka byłem pracowity i pedantyczny.

No i miałeś sposoby, żeby usprawnić pracę umysłową, której oddawałeś się dniami i nocami.
Rzeczywiście. Świeżość mojemu zmęczonemu umysłowi przywracała szklaneczka czystego wina, sama więc widzisz, że moja słabość do alkoholu nie była bezcelowa. Poza tym bardzo często rozwiązanie problemów naukowych, nad którymi pracowałem, przychodziło we śnie.


Zatem również twe sny często pochłaniał Arystoteles. Na tyle często, że stałeś się najsłynniejszym w XI w. przedstawicielem arabskiego perypatetyzmu, czyli arystotelizmu.
O tak, nocą często „odwiedzał” mnie Stagiryta, ale moje sny, podobnie jak interpretacja jego dzieł, były nad wyraz kreatywne. 


Zająłeś się tym, co Arystoteles tylko zarysował w swej koncepcji – Bogiem i jego stosunkiem do świata.
Zgadza się, wiesz przecież, że w kulturze arabskiej ważne miejsce zajmowały teorie religijno-filozoficzne i dyskusje teologiczne.


Jestem pewna, że twoje dysputy z ludźmi Zachodu byłyby zacięte. Fundamenty stworzonej przez ciebie metafizyki są zupełnie inne niż tej chrześcijańskiej. Twierdziłeś, zdaje się, że Bóg nie ma woli, podczas gdy stworzenie świata chrześcijanie uznają właśnie za akt bożej woli.
Nic bardziej mylnego, powstanie świata to akt intelektualny Absolutu, dzieło jego myśli. Kością niezgody byłby też mój pogląd, że świat został stworzony z materii, a nie według słynnej dla chrześcijaństwa zasady „ex nihilo”, czyli z niczego.


Jako autor takich doktryn pewnie spłonąłbyś na jakimś europejskim stosie. No chyba że zdołałbyś uciec. To, jeśli się nie mylę, było twoją specjalnością. 
Tak, w uciekaniu miałem dużą wprawę. Właściwie pędziłem tułacze życie.


Co rusz narażałeś się jakiemuś władcy.
Wielkim umysłom to się często zdarza. Gdy miałem 19 lat, byłem świadkiem upadku dynastii Samanidów. Moim miastem, Bucharą, zaczął rządzić wielki zdobywca Mahmud Ghaznin. Odrzuciłem jego zaproszenie na dwór, bo jako Pers nie chciałem służyć Turkowi. Nigdy mi tego nie wybaczył. 


Zawsze jednak udawało ci się znaleźć miejsce na jakimś dworze.
Bywało trudno. Czasami padałem ofiarą dworskich intryg. Z Hamadanu uciekałem w przebraniu żebraka. A wszystko przez to, że dworzanie nie mogli znieść, że cudzoziemiec cieszy się dużymi względami emira.


Ale szybko tam wróciłeś.
Owszem, bo władca Hamadanu miał nawrót choroby, z której tylko ja potrafiłem go uleczyć.


Potrafiłeś uzdrawiać nie tylko ciało, ale i duszę. Nie byłeś zwykłym konowałem-rutyniarzem, ale postępowym lekarzem-mędrcem obdarzonym empatią. Jeśli sytuacja tego wymagała, stosowałeś terapię wstrząsową, o czym świadczy przypadek emira perskiego miasta Isfahanu, który twierdził, że został zamieniony w krowę i domagał się, by zaprowadzono go na rzeź.
To ciekawy przypadek w mojej karierze. Poleciłem powiedzieć nieszczęsnemu emirowi, że za chwilę odwiedzi go rzeźnik, w rolę którego się wcieliłem. Fachowo go zbadałem i stwierdziłem, że ubój tak wynędzniałego, niedożywionego zwierzęcia byłby marnotrawstwem. Nakazałem paść je przez kilka tygodni, bo pogrążony w chorobie władca odmawiał jedzenia. Po mojej wizycie wszystko wróciło do normy. Niedysponowany emir powrócił do zdrowia, i na ciele, i na duchu.


Niestety, w naszych czasach też nie brakuje niedysponowanych władców, politycznych aktywistów, sprawujących władzę przedstawicieli narodu itd.
Zatem przydałby się wam ktoś taki jak ja, żeby ich ratować.


Raczej przydałby się nam ktoś, kto ratowałby nas przed nimi. Niedowład umysłowy, niekompetencja, kołtuneria, pazerność, partykularyzm i niezdrowa żądza sławy to niebezpieczne choroby mogące wywołać epidemię. Wracając jednak do twojej osoby… Byłeś skutecznym lekarzem, ale, jak mawiałeś w przypływie poetyckiego talentu, nie mogłeś rozsupłać węzła śmierci. Przygotowałeś podobno 40 mikstur na nieśmiertelność, które miał ci wstrzyknąć po śmierci jeden z twoich uczniów. Wszystko było na dobrej drodze, ale ostatnia fiolka z nadzwyczajnym specyfikiem się rozbiła…?
Cóż, biografowie lubią koloryzować… Tymczasem mój organizm, wycieńczony trudnym życiem, licznymi wędrówkami i… uciechami, odmówił posłuszeństwa. Dopadły mnie ataki ciężkiej kolki. Nie pomagały lekarstwa własnej roboty ani niezawodne do tej pory lewatywy. Skoro zarządca mego ciała odmówił posłuszeństwa, zaprzestałem leczenia. Mądrość polega również na tym, że trzeba wiedzieć, kiedy odejść. 


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.