Luty 2018 roku. Wielka ława przysięgłych USA, powołana do życia w sierpniu, w celu zbadania kwestii ingerencji Rosji w ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, postawiła w stan oskarżenia 13 Rosjan oraz trzy tamtejsze firmy pod zarzutem wpływania na wynik wyborczy. „Strategicznym celem oskarżonych było stworzenie podziałów w amerykańskim systemie politycznym, również podczas wyborów prezydenckich” – głosi lakoniczny komunikat.
Witajcie w nowym świecie!
Kiedyś na ucho, dziś w świetle dnia
Dezinformacja, podobne jak plotka, jest stara jak świat. Jednak fake news to nie plotka ani oszczerstwo, a świadome wprowadzenie w błąd, mające skutkować dezinformacją. Z czymś takim i na taką skalę mamy do czynienia po raz pierwszy w historii. W dobie internetu i mediów społecznościowych wszystko jest możliwe.
Wszyscy też znamy wypowiedź Stanisława Lema o użytkownikach sieci, ale dziś nabiera ona szczególnego znaczenia. Okazuje się, że w tym hyde parku wszystkie chwyty są dozwolone. Coś, co miało być narzędziem niczym nieskrepowanej wypowiedzi, przyniosło rozczarowanie. Po zachłyśnięciu się swobodą jaką dał internet, czas teraz zmierzyć się z gorzką refleksją, że każda wolność ma swoją cenę.
Tymczasem da się zauważyć, że przy debacie o fałszywych informacjach często pada termin postprawda, który zawiera w sobie miałkość i pewnego rodzaju akceptację sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Postprawda sporo mówi o naszym stosunku do rzeczywistości, ale przede wszystkim nie oddaje powagi sytuacji.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że nieprawdziwe, wykreowane informacje mają długą historię, obejmującą choćby pamflety, czy mistyfikacje. Casus Protokołów mędrców Syjonu lub news o odnalezieniu Człowieka z Piltdown były celowym wprowadzeniem w błąd opinii publicznej, która miała w tych przypadkach albo zareagować nienawiścią, albo podziwiać wspaniałe znalezisko. Mówimy jednak o początkach XX wieku.
– Dziś, jak nigdy wcześniej mamy do czynienia z eskalacją fałszywych wiadomości oraz ogromnym ich oddziaływaniem na społeczeństwo. Co więcej, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, kiedyś sprawa była o tyle prostsza, że sferą informacyjną manipulowały głównie różne frakcje związane z władzą. Teraz próg wejścia radykalnie się obniżył, przez co ludziom trudniej identyfikować fałszywki. Jeśli dodamy do tego fakt, że w sferze komunikowania politycznego dokonała się pewna zmiana kulturowa – bezprecedensowe przyzwolenie na przekraczanie niegdyś nieprzekraczalnych granic – to mamy obraz chaosu, z którym się zmagamy. A decyzje wyborcze podejmowane na podstawie nieprawdziwych informacji mają niestety prawdziwe konsekwencje – mówi prof. Mirosław Filiciak, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.
Fejk czy nie fejk?
Konstrukcja fake newsa zasadza się na zbudowaniu jak najbardziej sensacyjnej, obrazoburczej czy szokującej treści dotyczącej w dużej mierze aktualnych wydarzeń na świecie. Treści, która ma uderzyć w czułe punkty, zaszokować, zdziwić, bądź wywołać społeczne oburzenie. Szczególnie ten ostatni aspekt jest ważny – twórcy fałszywych wiadomości liczą na to, że złość przekuje się w konkretne działanie, że fake news zmieni nastawienie odbiorcy, a tym samym, że podda on w wątpliwość prawdę nagłośnioną w mediach. Nieufność do tzw. czwartej władzy, jako „onych” deklaruje zaskakująco duży procent społeczeństwa, które zwyczajnie nie lubi elit i przypisuje im, w szczególności mediom mainstreamowym, brak oportunizmu i ideałów. To jedna strona medalu. Ale fake news celuje też w czytelnika niewyrobionego, za wiele nie czytającego, o nikłej wiedzy o świecie, którego tym łatwiej zmanipulować i skłonić do pożądanego zachowania. Na pierwszy rzut oka news o papieżu Franciszku popierającym Donalda Trumpa przed wyborami w USA jest jawnie fałszywy, albowiem współcześnie papież nigdy nie deklaruje poparcia dla żadnego z przywódców. Jednak dla typowego Smitha z Nevady czy Teksasu to wyraźny sygnał: mój autorytet popiera konkretnego kandydata. Przy czym Smith nie będzie dążył do tego, aby ową wiadomość zweryfikować. Oto właśnie chodzi. Stąd już tylko krok do przyjęcia tego za pewnik, ale także do rozpowszechniania fałszywej informacji. A liczby są bezwzględne: wiadomość ta zaangażowała na Facebooku 960 tys. użytkowników, co oznacza, że kliknięto przy niej na jeden ze znaczników wyrażających emocje, ale też, że podana została dalej (tzw. share), lub też rozprzestrzeniła się w zwykłych, codziennych rozmowach. Jej zasięg zatem był kilku, jeśli nie kilkunastomilionowy.
Przy czym cała ta karuzela wozi w obie strony. Blisko połowa (46 proc.) Amerykanów uważa, że media podają nieprawdziwe informacje o obecnym prezydencie USA. Być może jest to wynik niespotykanej wcześniej w tym kraju propagandy, której częścią było przyznanie przez Trumpa nagród tym tytułom, które w jego mniemaniu są siedliskiem fake newsów. I tak prezydent posunął się do wręczenia wymyślonych przez siebie nagród za opublikowanie informacji, przez, jego zdaniem, „nieprzychylne mu media”. Stąd już tylko krok od odstąpienia od świętej, jak dotąd, dla Amerykanów zasady o wolności słowa i uświęcenia kłamstwa jako prawdy.
Walka z wiatrakami?
Największym wyzwaniem z jakim obecnie mierzą się władze państw, jest brak instytucjonalnego rozwiązania problemu fake newsów. Nie istnieje żadna organizacja, która kontrolowałaby ich rozprzestrzenianie się, czy strona w internecie zamieszczająca przykłady ich użycia. Jak zauważa prof. Mirosław Filiciak, to problem ogólnoświatowy, z którym tak naprawdę każdy rząd i każdy obywatel, musi mierzyć się sam: – Trudno się przed tym bronić, bo na wiele kwestii sprzyjających rozprzestrzenianiu się fake newsów, jak choćby na segregujące informacje algorytmy mediów społecznościowych, wpływu nie mają nawet państwa – mówi prof. Filiciak. Jednak dziś już wiadomo, że działania zostały podjęte – Komisja Europejska na wiosnę tego roku ma zająć się uchwaleniem prawa do walki z fake newsami.
Instytucje wpływu na istnienie fake newsów nie mają, ale realny wpływ na ich rozprzestrzenianie się mają użytkownicy internetu. Stephanie Busari, nigeryjska dziennikarka podczas wystąpienia: Jaką szkodę wyrządzają nieprawdziwe informacje? na TEDLagos Ideas Search, powiedziała: To my udostępniamy informacje. W tych czasach wszyscy jesteśmy wydawcami i ponosimy odpowiedzialność. Jako dziennikarka sprawdzam, weryfikuję. (…) Musimy zacząć zadawać trudniejsze pytania o informacje znalezione w internecie. Badania pokazują, że niektórzy z nas nie czytają nic poza nagłówkami, zanim podzielą się wiadomościami. Kto z nas tego nie zrobił? Co by było, gdybyśmy przestali ślepo wierzyć w prawdziwość informacji? Gdybyśmy pomyśleli o konsekwencjach przekazywania informacji i o tym, że mogą prowadzić do przemocy czy nienawiści? Może więc czas zacząć od siebie?
Podaj dalej? Nie!
To od decyzji dziennikarzy i tzw. influencerów, czyli dwóch grup użytkowników najbardziej aktywnych w sieci i chętnie dzielących się informacjami zależy, czy dana wiadomość „wygra internety” jak chcą jedni, czy będzie przekazywana jako news dnia. Często zdarza się, jak w przypadku niedawnej informacji o śmierci Benedykta XVI, że nawet osoby, po których oczekuje się weryfikacji informacji, czyli dziennikarze, nie sprawdzają źródeł i podają fake dalej, o czym informował Presserwis. Z kolei takie działania influencerów, jak niedawny przypadek Łukasza Jakóbiaka, który „zasłynął” sfingowanym spotkaniem ze swoją idolką Ellen deGeneres, co zostało przedstawione jako spełnienie życiowego marzenia, z pewnością nie przysparza im wiarygodności, a mówiąc wprost naumyślnie wprowadza w błąd, sankcjonując ten rodzaj postępowania. Ewa Lalik, blogerka technologiczna: – Blogerzy czy tak zwani influencerzy rzadko u nas zajmują się fake newsami. To skomplikowany temat – dotyczy nie tylko nieprawdziwych informacji, ale też rozgrywek politycznych, światopoglądowych, pieniędzy, potencjalnej cenzury, ale też spojrzenia na siebie samego i na to, czy jesteśmy podatni na fake newsy. Taka kombinacja sprawia, że mało kto z popularnych osób zajmie się na poważnie tym tematem. Czasem porusza się go pobieżnie w popularnych mediach, zwykle przy okazji szokującej, nieprawdziwej informacji o czyjejś śmierci czy politycznych nieczystych grach – mówi Ewa Lalik.
Pod lupą
Wszyscy wiemy, że problem istnieje, ale czy można go rozwiązać? Czy istnieje sposób radzenia sobie z fake newsami? Tak, przede wszystkim poprzez weryfikację informacji. Sprawdzenie ich najlepiej w kilku źródłach, zanim weźmie się je za pewnik. Jeśli grafika budzi wątpliwości, jeśli podpis pod zdjęciem wydaje się nieprawdopodobny, możemy założyć, że mamy do czynienia z fałszywą informacją. Z pomocą przychodzi czasem sam internet, o czym świadczy decyzja Wikimedii – wydawcy największej w tym momencie encyklopedii internetowej, z której codziennie korzystają miliony internautów, która, aby uchronić czytelników przed powoływaniem się na wątpliwej jakości źródła, zrezygnowała z zamieszczania przypisów pochodzących z brytyjskiego brukowca Daily Mail. Aspekt edukacyjny tej decyzji jest nie do przecenienia.
O tym, że temat jest dostrzegany i podejmowane są próby radzenia sobie z nim w obecnych realiach, świadczy decyzja szwedzkiego ministerstwa oświaty, aby w szkołach od tego roku pojawił się nowy przedmiot „fake news”. Podjęto ją po tym, kiedy w internecie zamieszczono fałszywe informacje o mających rzekomo miejsce zamieszkach w Szwecji. Ewa Lalik: – Walka z fake newsami sprowadzona do części pierwszych, to tak naprawdę walka o wpływy, wolność słowa i próby stworzenia społeczeństwa, które potrafi odróżnić prawdę od nieprawdy. Każda próba legislacji fake newsów czy wycięcia ich z sieci, powinna być ściśle monitorowana przez obywateli. Warto też pamiętać, że najlepszą walką z fake newsami jest edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja oraz niezależna od wpływów i pieniędzy grup interesów prasa. W Niemczech na przykład wyborcy czerpią informacje z mediów społecznościowych, siedlisk fake newsów, w kilkukrotnie mniejszym stopniu niż w USA czy w Polsce. Warto zastanowić się dlaczego – mówi Ewa Lalik.