Mniej więcej 100 lat później amerykańska psycholog Shelley Taylor, wraz ze swoim zespołem przeprowadziła badania, które potwierdziły jej podejrzenia, iż Cannon, a potem kolejni naukowcy, opierali swoje wnioski głównie na analizie męskiej części populacji. Okazało się, że w przypadku kobiet bardziej typową reakcją na stres jest inny schemat, określany równie melodyjną frazą „tend and befriend”, czyli: „opiekuj się i zaprzyjaźnij”. Otóż w sytuacji zagrożenia kobiecy umysł ma tendencję do skupiania swojej uwagi na bezpieczeństwie najsłabszych w stadzie, na przykład dzieci lub starców. Kobiety są też skłonne tworzyć relacje wsparcia i pomocy tak, by wzmacniać przynależność do grupy i w ten sposób zwiększać poczucie bezpieczeństwa oraz szansę na przetrwanie trudnych sytuacji. Takich jak ta, trwająca już niemal rok pandemia, czyli stan permanentnego, krytycznego zagrożenia, demolujący nasze zdrowie, życie społeczne, edukację i ekonomię. Gdy piszę te słowa, nasz kraj zajmuje niechlubne piąte miejsce na świecie pod względem liczby covidowych zgonów i piętnaste w statystykach zakażeń. Może sytuacja byłaby lepsza, gdyby nie rządzili nami rozdygotani i zakompleksieni faceci, których synapsy dostrojone są do sprawdzonych samczych paradygmatów?
Wiem, że nasz świat jest bardzo złożony i informacje doktor Taylor nie mogą być rozumiane, ani przełożone na wnioski w sposób zerojedynkowy, ale gdy patrzę na ostatnie obywatelskie demonstracje w Polsce, zastanawiam się, czy jednak nie nadszedł czas na radykalne zmiany. Szczególnie, że, jak wiadomo, to rządzące kobiety najlepiej poradziły sobie z ograniczeniem liczby śmiertelnych ofiar covidu. Kobiety też najlepiej zorganizowały systemy ochrony ludności przed pandemią. Przykładem jest Norwegia, Islandia, Nowa Zelandia, Finlandia, czy nawet Niemcy, których służba zdrowia, mimo trudnej sytuacji, nadal funkcjonuje.
Jacinda Ardern, premier Nowej Zelandii, została niedawno wybrana na drugą kadencję przy szerokim poparciu swoich obywateli, którzy podziękowali jej w ten sposób za skuteczną walkę z pandemią. Jak to zrobiła? Przede wszystkim szeroko konsultowała swoje decyzje. Na początku przyznała otwarcie, że sytuacja jest zaskakująca i nie ma na nią gotowej recepty. Nie kryła się też z przygotowaniem do podjęcia właściwych decyzji. Przepytywała wszystkich, którzy mogli pomóc – ludzi nauki i polityki, specjalistów medycyny i socjologii, a także przywódców innych państw. Potem na bazie zdobytych informacji, w gronie specjalistów, ogłosiła strategię przetrwania. Postępowała zgodnie z zasadą „tend and befriend”, czyli wyszła z założenia, że partnerstwo, zaufanie, współpraca i życzliwość są najlepszą szczepionką na trudne czasy. „Uważałam, że moje przywództwo polegało na zebraniu głosów wielu i wypracowaniu tego, co będzie dobre dla wszystkich” – mówiła. Zwróciła się do swoich współobywateli jak do rodziny, z apelem o pomoc w trudnym momencie i współpracę w realizacji jasno określonej antycovidowej strategii. W efekcie Nowa Zelandia poradziła sobie z zagrożeniem, co przełożyło się na zwyżkę wskaźników zaufania, inwestycyjnych perspektyw, politycznej stabilności i prognoz na wyjście z pandemicznego kryzysu.
Tymczasem rządy nad Wisłą sprawują znerwicowani i przestraszeni faceci, którym najwyraźniej wybór właściwej strategii w sytuacji kryzysu przychodzi z największym trudem. Od paru miesięcy, wbrew naszej woli, bierzemy udział w remake’u filmu z lat 80. z Leslie Nielsenem w roli głównej i nieobecnym pilotem w tytule, tyle że komedia została przerobiona na społeczny dramat i zamieniona w wieloodcinkowy serial. W pierwszym sezonie, gdy zakażonych covidem były śladowe ilości, mieliśmy zamknięte lasy i otwarte kościoły, w drugim – usłyszeliśmy, że wirus zniknął, a szczególnie zdrowo jest w okolicy punktów wyborczych, w trzecim – dowiadujemy się, że dziesiątkująca nas pandemia wymaga spokojnej izolacji w domu, a jednocześnie rządzący przepchnęli kolanem ustawę, która gwarantowała uliczne protesty.
Gdy patrzę na postępującą kompromitację ekipy władzy i jej klęski na wszystkich możliwych frontach, zastanawiam się, czy może nie należałoby spróbować czegoś zupełnie nowego? Wśród protestujących na ulicach znalazłoby się z pewnością wiele kandydatek na Jacindę lub Angelę naszych trudnych czasów. Kobiety! Idźcie masowo do polityki, ratujcie ten świat!