zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

John Lennon. Chłopiec z gitarą

Przed długi czas Lennon zgadzał się na granie roli napisanej dla niego i reszty zespołu przez charyzmatycznego managera Briana Epsteina. Plan był prosty: podbić serca słuchaczy na całym świecie ckliwymi, acz nie mającymi w sobie nic z kiczu piosenkami i tym samym utorować sobie drogę do nieśmiertelnej sławy. Powiódł się znakomicie – Beatlesi, jako to w swoim stylu ujął John, byli popularniejsi od Chrystusa. A muzyka pop doczekała się jednego z najbardziej kreatywnych duetów kompozytorskich wszech czasów. Jednak wybrnięcie z tej coraz bardziej ciążącej wszystkim, poza samym Epsteinem sytuacji, przychodzi wraz z ruchem nastaniem ruchu hippisowskiego, którego idee bliskie są członkom zespołu. Coś nieodwracalnie się kończy. I zarazem zaczyna. 


Wszystkie wybory życiowe Lennona naznaczone były niespokojnym i traumatycznym dzieciństwem. Wychowany jedynie przez ukochaną ciotkę Mimi, pozbawiony poczucia bezpieczeństwa, którego brak będzie towarzyszył mu przez całe dorosłe życie, Lennon był kłębowiskiem sprzecznych uczuć i życiowych postaw. Bezczelnie pewny siebie i wierzący w swój talent, z drugiej strony przez całe życie borykał się z lękami, napadami agresji i poczuciem pustki. Lennona, choćby najżarliwsi krytycy Yoko Ono nie chcieli przyjąć tego do wiadomości, nie da się datować inaczej jak na przed jej spotkaniem i już „po”. Miała na niego ogromy wpływ, wyzwoliła dawno skrywane, a niemożliwe do urzeczywistnienia w mieszczańskim małżeństwie z Cynthią Lennon, kreatywność i brak związania konwenansami. Ich słynny Bed-in, protest, polegający na biernym wyrażaniu sprzeciwu wobec wojny w Wietnamie, dobrze obrazował podział ról w tym związku, których nie było. 


John porzuca grzywki i grzeczny strój typowego modsa – teraz zapuszcza włosy, potrafi miesiącami się nie golić, a jego styl jest pozornie niedbały, choć zdradza przy tym ogromną rangę detalu. Niezamierzoną. Ubiera się tak jak myśli, i mówi tak jak czuje. Yoko, sama będąca członkinią wpływowej w latach 60 i 70. grupy Fluxus, towarzyszy mężowi we wszystkim co robi. Pozostałych członków The Beatles doprowadza do szału przesiadywaniem w studio i wtrącaniem się w proces komponowania, co odbierane jest jako przejęcie władzy nad Johnem. Mający niezliczoną ilość masek na wszelkie okazje Lennon nie ułatwił im zadania, i dlatego nie w pełni byli świadomi faktu, że Yoko pełniła dla niego również rolę matki, której nigdy nie miał. Była powiernikiem jego najskrytszych marzeń, fantazji i lęków. Rozumiała jego potrzebę ekspresji i znajdowania się w centrum uwagi, a jednocześnie była tolerancyjna dla cholerycznej strony jego natury. Po narodzinach Seana, ich jednego dziecka, to John zostaje w domu by opiekować się synkiem, a Yoko rozwija w tym czasie swoją artystyczną działalność. 
Koniec lat 60. to czas w którym Lennon porzuca gładki styl komponowania na rzecz chropowatości, której towarzyszy odtąd kwestia: „Nie co, a jak”. Pierwsza płyta z Yoko, wydana w 1968 roku pod znaczącym tytułem Two Virgins, jest zapisem strumienia podświadomości artystów – nie zawiera konkretnych linii melodycznych, a zapis ich rozmów, którym towarzyszy kakofonia dźwięków. To powoduje definitywne rozstanie z Paulem McCartney’em, a w efekcie rozpoczęcie sporu, trwającego aż do 1980 roku. Jednym z jego ech jest utwór How Do You Sleep, zawarty na wydanym na 21 dni przed śmiercią albumie Double Fantasy. 
– Surrealizm miał na mnie duży wpływ, gdyż wtedy zrozumiałem, że obrazy w mojej głowie nie były szaleństwem. Dla mnie surrealizm to realność. Nie zamierzam zmieniać sposobu patrzenia na życie, by kogokolwiek zadowolić. Zawsze byłem świrem, zatem po prostu zamierzam z tym żyć – mówił. Inność Lennona nie była wystudiowana czy starannie wykalkulowana, a działania wypływały z braku posiadania jakiegokolwiek wewnętrznego krytyka. Tak było z jego ukochanym Rolls Roycem, którego w latach 60. wyposażył w radio i lodówkę, i którego zaprzyjaźniona trupa Cyganów pomalowała w psychodeliczne kwiaty. I ze słynnym zdjęciem, na którym dzierży w dłoni butelkę Coca-Coli, by wykorzystać dwuznaczność sytuacji i zaimprowizować wciąganie „kreski”. Fascynacja twórczością Alejandro Jodorowsky’ego, którego filmy, a w szczególności Kreta wprost uwielbiał, i który inspirował w dużej mierze muzyczne poczynania z Yoko, była w tym czasie silnie związana z eksperymentowaniem z narkotykami, które z czasem go uzależniły. Służyły mu do eksplorowania odmiennych stanów świadomości, i utrwaliły od dawna przeczuwaną złożoność i wielowymiarowość kwestii duchowości. – Wierzę w boga, ale nie na zasadzie jednej istoty czy starszego pana w chmurach. Wierzę, że coś, co ludzie nazywają bogiem jest w każdym z nas. Ponadto wierzę, że to co mówił Jezus, Budda i Mahomet i inni prorocy było słuszne. Problemem jest tylko sposób tłumaczenia tego – mówił w jednym z wywiadów. Jego śmierć, kompletnie zaskakująca i na swój sposób surrealistyczna, z której przebiegu nie byłby jednak zadowolony, nie była podsumowaniem życia, ale rozpoczęła kolejny jego etap, tym razem jako ikony popkultury. Tuż przed odejściem powiedział: – Nie uważam się za bóstwo. Nigdy nie sądziłem, że znam wszystkie odpowiedzi na pytania stawiane przez życie. Piszę piosenki i staram się odpowiadać na te pytania najszczerzej, jak potrafię. Ale wciąż wierzę w pokój, miłość i zrozumienie. 


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.